Recenzja filmu

Czarne święta (2019)
Sophia Takal
Imogen Poots
Aleyse Shannon

Feministyczne święta

Osadzenie akcji na uniwersyteckim kampusie pozwala reżyserce i współautorce scenariusza (obok April Wolfe) wprowadzić do swojego dzieła dyskurs genderowy. Wydaje się jednak, że twórczyni zbyt
Feministyczne święta
Gdyby bohaterki nowej wersji "Czarnych świąt" trafiły na psychopatycznego mordercę w złotej erze slasherów, ich szanse na przeżycie byłyby równe zeru. W konserwatywnym wizerunku kobiety, latami utrwalanym przez twórców, nie było miejsca na seks, alkohol czy inne używki. Mile widziano za to skromność, trzeźwość i zachowanie czystości do ślubu, czyli wszystko, czym nie mogą się pochwalić studentki Hawthorne College. Riley (Imogen Poots) i jej przyjaciółki są bowiem wnuczkami tych czarownic, których mężczyznom pokroju Calvina Hawthorne'a – założyciela cieszącej się 200-letnią tradycją uczelni – nie udało się spalić.

   

Dziewczyny nie tylko ostro imprezują, oddając się typowo męskim rozrywkom w rodzaju rzygania na odległość, ale też są świadome swego ciała i niekoniecznie mają ochotę dzielić się nim z napalonymi kolegami (jak wynika z ich rozmowy, wibrator daje tyle samo przyjemności, a nie wymaga zaangażowania emocjonalnego). Jakby tego było mało, coraz częściej odnoszą sukcesy w walce o swoje racje: dzięki petycji Kris (Aleyse Shannon) popiersie demonicznego patrona, mizogina i okultysty, zostaje usunięte z holu głównego budynku uczelni. Zachęcona sukcesem dziewczyna postanawia iść za ciosem i zaczyna zabiegać o usunięcie z uczelni profesora Gelsona (Cary Elwes), wykładowcy literatury, dla którego klasyka składa się wyłącznie z twórczości białych heteroseksualnych mężczyzn. W tej sytuacji nietrudno sobie wyobrazić, że Calvin Hawthorne przewraca się w grobie. Na szczęście zainspirowani przez niego członkowie jednego ze studenckich bractw obmyślają sposób na przywołanie współczesnych wiedźm do porządku.

Dla stojącej za kamerą Sophii Takal oryginalna historia, będąca jednym z prekursorów slashera, jest zaledwie pretekstem do opowiedzenia o kobiecej traumie i zmianach, jakie zaszły w ostatnich latach w społeczeństwie. Widzowie, którzy liczyli na krwawą rozrywkę, mogą zatem wyjść z kina rozczarowani. Wybierając na protagonistkę ofiarę gwałtu powoli dochodzącą do siebie po dramatycznych wydarzeniach, reżyserka osadza akcję w kontekście ruchu #metoo. Dużo miejsca poświęca przy tym na sportretowanie młodych kobiet, ich marzeń, ambicji i dynamiki łączących je relacji, przy okazji pokazując, dlaczego mężczyźni, do tej pory dominujący, zaczynają czuć się zagrożeni. Czasy, kiedy dziewczyny grzecznie przyjmowały narzuconą im rolę, bezpowrotnie minęły. I nawet jeśli organy sprawujące władzę wciąż chronią sprawców przemocy, nie dając wiary wersji ofiary, perspektywa utraty uprzywilejowanej pozycji napawa potomków Hawthorne'a grozą. 


Osadzenie akcji na uniwersyteckim kampusie pozwala reżyserce i współautorce scenariusza (obok April Wolfe) wprowadzić do swojego dzieła dyskurs genderowy. Wydaje się jednak, że twórczyni zbyt mocno zagłębia się w analizę kobiecych traum, momentami niebezpiecznie zbliżając się do radykalnego odłamu feminizmu polegającego nie tyle na walce o równe prawa, co zemście za doznawane krzywdy. Tym samym "Czarne święta" A.D. 2019 nie do końca sprawdzają się jako horror, są jednak dobrym przykładem zmian, jakie pod wpływem aktualnych wydarzeń zachodzą w kinie gatunkowym. Riley i jej kumpele mogą przybić piątkę Laurie Strode (Jamie Lee Curtis) i jej wnuczce z zeszłorocznego reboota/sequela kultowego "Halloween".
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones